Ktoś proponuje ci podróż życia i to za darmo. Ale jest pewien haczyk
Fot. Michał Głombiowski
Wróciłem kilka dni z temu z wyjazdu dla dziennikarzy z Albanii. Ograniczeni czasem przemknęliśmy tylko przez północą część kraju, lądując w Tiranie i odwiedzając Berat, wąwóz Osumi, Elbasan oraz Durrës.
Niemałą część tego wypadu spędziłem zresztą w samochodzie, co – choć bywa niewygodne – jest nienajgorszym sposobem na zbieranie migawek z rzeczywistości, w której akurat jesteś. Lubię to: siedzisz przez kilka godzin i patrzysz w okno, traktując je jak ekran. Te obrazy nie są ze sobą powiązane na zasadzie spójnej narracji. Bardziej przypominają dzieło szalonego montażysty, który z ogromu materiału ulepił długi ciąg scen, z których wydaje się, że niewiele wynika.
To jednak złudzenie. Im dłużej na ten spektakl patrzysz, tym więcej zauważasz sensu. Kobieta wywieszająca pranie, znudzony pies leżący na asfalcie. Dwa stogi siana, starsi mężczyźni siedzący przy kawie, kolorowe wejście do sklepu z telefonami, nowoczesne hotele. Spłoszony koń ciągnący po ulicy wóz, na którym woźnica próbuje zapanować nad zwierzęciem i lejcami. Morze zieleni, wiosenne kwiaty, betonowe skruszałe bunkry, zmącona rzeka, igły minaretów, plątanina kabli pomiędzy domami… Materia życia. Codzienność utkana z detali. Przywilejem podróżnika jest ją podglądać.
Gdy poświęci się temu odpowiednio dużo czasu, rozsypane fragmenty układają się w wielowątkową opowieść.
Tworzą obraz świata, który niekoniecznie do końca rozumiemy, ale który potrafi wciągnąć nas bez reszty. Właśnie z tego powodu, podróżując autem czy pociągiem, staram się nie korzystać z telefonu. Wiem, że otworzenie którejkolwiek aplikacji pochłonie moją uwagę. I stracę w ten sposób okazję do oglądania filmu, którego seans zaplanowano na tylko jeden raz. Każde odwrócenie się od okna jest jak zamknięcie oczu w kinie.
O samej Albanii niebawem napiszę obszerniejszy materiał. Wyjazd skłonił mnie jednak do zastanowienia się nad rolą pamięci i wspomnień. Wcześniej byłem w tym kraju dwukrotnie. Pierwszy raz osiemnaście lat temu przez ponad trzy tygodnie. Później, dziesięć lat temu, zahaczyłem jeszcze raz, na kilka dni, w drodze do i z Grecji.
Każdy z tych pobytów był zupełnie inny. Jak łatwo się domyśleć, różnica pomiędzy pierwszym a drugim była dużo mniejsza niż między pierwszym a najnowszym. Osiemnaście lat to w dzisiejszej rzeczywistości cała epoka. Tamtej Albanii już nie ma. Została utrwalona na kartkach „Jadąc do Babadag” Andrzeja Stasiuka, a dla mnie osobiście na zdjęciach w moim archiwum (zdałem sobie teraz sprawę, że zyskały one już wartość dokumentacyjną) oraz wspomnieniach.
O efemeryczności wspomnień już na łamach Travel Magazine pisałem – nie do końca można im ufać.
Mimo tego jednak to właśnie wspomnienia nadają kontekst miejscom, które już znamy. Albania nigdy nie będzie dla mnie tylko takim krajem, jakim jest dziś. Jej obraz w mojej głowie to zestawienie reminiscencji – tych sprzed niemal dwóch dekad i tych sprzed kilku dni. W przypadku tego kraju różnice są tak duże, że te wspomnienia układają się w wielowarstwowy przekładaniec, nadając temu, co pojawia się w mojej głowie na hasło „Albania” wyjątkowego bogactwa.
Zdaję sobie sprawę, że w takich przypadkach sam na siebie nakładam filtr nostalgii i sentymentów. Nie chcę więc wpadać w ton, że ten kraj był kiedyś bardziej autentyczny, mniej przytłoczony turystami, a ludzie choć biedni, wyglądali na żyjących spokojniej. To bowiem tylko część prawdy.
Pomyślałem jednak o tym, że modny dziś trend, by kultywować bycie uważnym i żyć „tu i teraz” – który przecież w dużym stopniu w naszym magazynie popieramy – ma też pewne minusy.
Zatopienie się w chwili obecnej jest oczywiście ważne, ale czy gdyby nie wspomnienia, nadal by było aż tak pożądane?
Wyobraźcie sobie, że ktoś oferuje Wam podróż marzeń. Luksusowy hotel na prywatnej wyspie w tropikach, safari w Botswanie, rejs do Galapagos albo cokolwiek będziecie chcieli. Pokryje wszystkie wydatki, pozwoli zabrać ze sobą kogo chcecie i jechać w dogodnym dla Was terminie.
Ale w tej ofercie jest haczyk: po powrocie wszystko zapomnicie. Przyjedziecie do domu z opalenizną, ale bez zdjęć, wspomnień, zdobytej wiedzy. A dodatkowo, przez kolejny rok nigdzie już nie będziecie mogli wyjechać.
Czy przyjęlibyście taką propozycję?
Jeżeli przyjmiemy, że najważniejsze jest przeżywanie chwili obecnej, nie powinno być problemu – będziecie doświadczać przecież najlepszych momentów w życiu. Tyle że niemal od razu znikną z Waszej pamięci.
Ten prosty konstrukt myślowy, podsunięty przez pisarza podróżniczego Marka Hodsona, każe zastanowić się nad tym, czy podróżowanie jest (albo czy powinno być) wyłącznie hedonizmem. Zatopienie się „w chwili” jest ważne, gdyż pozwala w pełni ją przeżyć. Ale być może ważniejsze staje się to, że dzięki temu lepiej ją zapamiętamy. A więc stworzymy wspomnienia – zapis przeszłości, który zostanie z nami (miejmy nadzieję) do końca życia i być może zmieni to kim jesteśmy.