Singapur trzeba poznawać pieszo

16 listopada, 2024
przeczytasz w mniej niż 5 min.
IMG 3621 1 1

Jak pokazać środkowy palec

Fot. Michał Głombiowski

Singapur nie jest miejscem stworzonym dla pieszych, ale pokonywanie trudności narzuconych przez monumentalną zabudowę przynosi zadziwiającą satysfakcję. Jest w jakimś wymiarze aktem sprzeciwu wobec świata, który powstał z myślą o szybkim przemieszczaniu się i blaszanych maszynach. Gdy więc trafiałem na kolejne blokady – przejścia dla pieszych oddalone o setki metrów, płoty, które trzeba obejść (miasto jest w nieustającej rozbudowie), drogi prowadzące przez centra handlowe, z których nie sposób wyjść – fala rosnącej irytacji ustępowała w końcu poczuciu misji. Stawianymi z uporem krokami (które sumowały się w trakcie dnia w 25-26 tys.) pokazywałem projektantom miasta środkowy palec.

Dobrze było wrócić do Singapuru. Mimo swoich grzechów (również tych dotyczących kosztów ludzkich) azjatycki tygrys ma sporo do zaoferowania.

I nie jest to tylko klimat – wieczne trzydzieści stopni i lepka wilgoć – w którym dobrze się czuję i w którym można na chwilę zapomnieć o bolączkach polskiej zimy. Singapur, o ironio, dzięki dość trudnej i skomplikowanej historii, jest prawdziwym tyglem kulturowym. Stał się domem dla tak wielu nacji i tak wielu tradycji, że poruszanie się po nim przypomina odczytywanie palimpsestu. Niemal każdy krok to odkrywanie kolejnej warstwy nadpisanej na poprzednich. Miesza się tu wszystko ze wszystkim, co łatwo zauważyć między innymi w bogactwie tutejszej kuchni. Jakimś zrządzeniem losu (choć nie wykluczam, że to niestety efekt trzymania kraju twardą ręką przez rządzących) to współistnienie odbywa się bez większych problemów i turbulencji.

Trochę oczywiście szkoda mi dawnego Singapuru. Miasta niskich budynków, chińskich interesów i opiumowych spelunek, znanym mi tylko z książek, zdjęć i dokumentów. Jednak nawet w dzisiejszej gargantuicznej architekturze i równie gigantycznym uwielbieniu zakupów da się wyłuskać pierwotną tożsamość tego miejsca. Od czasu, gdy Singapur przestał być osadą rybaków, wszystko toczyło się tu wokół handlu. To na nim wyrosła potęga miasta i to przepływ towarów zawsze napędzał tutejsze życie. Nie można więc mieć pretensji o zamiłowanie Singapurczyków do szeroko pojętej konsumpcji. Jest ona częścią ich DNA. Ten świat tak wygląda.

Na szczęście oprócz zakupów mieszkańcy cenią sobie też zieleń.

W tym klimacie wszystko zresztą rośnie w sposób nieskrępowany. Nawet w samym centrum wychylają spomiędzy budynków, spod drogowych estakad i z każdego niemal trawnika drzewa, trawy i ukwiecone krzewy.

Nawet Gardens by the Bay, mimo tych kilku ikonicznych sztucznych drzew oświetlonych lampkami, jest oazą zieleni oddaną na potrzeby spacerowiczów i miłośników pikników. Trzeba to docenić. Miasto boryka się z nieustannym niedoborem powierzchni użytkowych. Granice wyspy ograniczają jego przestrzenny rozwój (stąd zresztą parcie do stawiania drapaczy chmur). Trzeba mieć więc dość jasno określoną wizję, ale też i trochę pokory, by mimo tego zdecydować się tak cenny teren przeznaczyć na krzewy i drzewa, a nie na osiedla lub sklepy. O tym, że nie zawsze tak bywa, łatwo przekonać się chociażby w Dubaju, który jeżeli usypie już sobie nową przestrzeń, tworząc na morzu wyspy i półwyspy, to zabudowuje ją hotelami i domami (inna sprawa, że ma mniej sprzyjający klimat do pielęgnowania parków).

Singapur bywa wyznacznikiem przyszłości, wskazując przeróżne trendy. Może więc i dbanie o bliskość przyrody stanie się niebawem światowym standardem. Jeżeli tak, jest jednak też mniej optymistyczna prognoza. Pamiętam jak, gdy byłem tu po raz pierwszy, jakieś dziesięć lat temu, ze zdumieniem patrzyłem w metrze i autobusach na osoby schylające się przez całą podróż nad ekranami telefonów. Wówczas była to dla mnie nowość. U nas przywiązanie do smartfonów dopiero się rozkręcało. W środkach transportu publicznego wciąż łatwiej było spotkać kogoś z książką lub gazetą. Szybko jednak nadgoniliśmy azjatyckie standardy.

Pod tym względem w Singapurze niewiele się zmieniło. A w zasadzie jest jeszcze gorzej.

Dziś niemal nie sposób zobaczyć w metrze kogokolwiek, kto nie ma w ręku telefonu.

Samo urządzenie nie jest oczywiście niczemu winne. Zbiorowo weszliśmy jednak w stan kompletnego uzależnienia i otumanienia. Widać to jak na dłoni dopiero w tak ograniczonej przestrzeni, jak wagon pociągu. Nawet unikając szczególnego podglądania, nie mogłem nie dostrzec, że ta armia technologicznych pasjonatów nie czyta na swoich urządzeniach książek czy nie słucha nawet podcastów. Spędza czas na graniu w gry, oglądaniu Instagrama i wpatrywaniu się bez śladu większej refleksji w nieznane mi aplikacje, których algorytmy w ekspresowym tempie podrzucają filmiki o smażeniu jajek sadzonych, kotkach i zabawnych wypadkach niezdarnych osób.

Mało kto prowadzi już nawet rozmowy przez komunikatory.

W Polsce idziemy tą samą drogą, choć skala uzależnienia nie jest chyba jeszcze tak duża. Niebawem jednak będzie. Singapur wyznacza przecież trendy. Zobaczenie tej przyszłości na własne oczy mnie zmroziło. I zrodziło potrzebę ucieczki. Myśl o tym, że skoro wszyscy robią już lub zaraz będą robić to samo, trzeba zrobić coś dokładnie przeciwnego. Nawet jeżeli nie wiem jeszcze, jak to osiągnąć.

Postaw Kawe Small Jpg
https://buycoffee.to/travelmagazine
Michał Głombiowski

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Logo Black

O nas

Najnowsze wywiady

Newsletter

Aktualności, inspiracje, porady.

Liczba tygodnia

Musztardowe Czarne Minimalistyczne Etsy Sklep Ikona2

To też ciekawe