Jeżeli nie dostaliście biletów na polskie koncerty Nicka Cave’a, pójdźcie chociaż na film o początkach kariery australijskiego muzyka
Ściana dźwięku i szaleństwo na scenie. A później wyciszenie i sekwencja spowolnionych kadrów, które stają się kontrapunktem do opętańczego misterium stworzonego przez kilku chłopców z Melbourne. Już w pierwszych ujęciach widać, że dokument Iana White’a, „The Birthday Party: Bunt w niebie”, jest świetnie zmontowany. I działa niczym wir, który wciąga bez trudu nawet tych, którzy nie są znawcami, czy nawet fanami muzyki Nicka Cave’a.
Trwający blisko dwie godziny film to kapsuła czasu, zabierająca nas do świata, którego już nie ma i który mógł zdarzyć się tylko raz.
Towarzyszymy post-punkowemu zespołowi, który szedł pod prąd wszelkim zasadom i konwenansom, balansując na granicy szaleństwa, aż do momentu krańcowego, który – na dobrą sprawę – przetrwał jedynie Cave. Dla większości członków tej kapeli szaleńcza jazda zakończyła się pod trzech latach podbijania europejskich scen. Cave, jako jedyny, przekuł rozpad zespołu w nowy etap kariery.
Nick Cave, Mick Harvey, Rowland S. Howard, Phill Calvert i Trecy Pew – ekipa nastolatków, którzy „nie zrobili nic, by być lubianymi”. A mimo to stworzyli zespół mający rzeszą oddanych fanów i zapisali się trwale w historii muzyki rockowej. Płynęli na fali buntu, narkotyków, alkoholu i bezkompromisowości.
Pod koniec lat 70., gdy powstało The Birthday Party (początkowo zespół nosił nazwę The Boy Next Door ), w Melbourne, w okolicach St Kilda, zawiązała się scena artystyczna. Hałaśliwa i szorstka, skupiająca outsiderów, którzy starali się wyłamać z reguł systemu, używając do tego nie tylko muzyki, ale też sporych ilości alkoholu i narkotyków. The Birthday Party nie tylko do tego środowiska doskonale pasowało, ale było – nawet na jego tle – zespołem skrajnie radykalnym.
Po podbiciu alternatywnej australijskiej sceny zespół przeniósł się do Londynu, gdzie zderzył się z obojętnością, a nawet wrogim przyjęciem.
Dla Brytyjczyków ta nieokrzesana grupa australijskich „dzikusów” była zanadto ekstrawagancka. The Birthday Party do dziś określane jest jako jeden z najmroczniejszych post-punkowych zespołów, powstałych we wczesnych latach 80. W dużej mierze była to zasługa Nicka Cave’a, który na scenie wykonywał osobliwą choreografię, krzyczał, wył i cytował Stary Testament. Bezkompromisowość muzyków skazała w Londynie zespół na klepanie biedy, gnieżdżenie się w obskurnych ciasnych mieszkaniach, niedojadanie i szukanie ukojenia w jeszcze większej ilości używek. Jednak to właśnie nienawiść do miasta i jego mieszkańców oraz zniechęcenie trudnymi warunkami nadała muzyce The Birthday Party nowego wymiaru. Koncerty grupy stały się napędzaną furią detonacją. Nick Cave mówi w filmie:
– The Birthday Party to były ciężkie, dudniące rytmy i podkręcone, szalone gitary. Wszystko, co musiałem zrobić, to wejść na scenę i pozwolić, aby klątwa Boga ryczała przeze mnie. Powodzie, ogień i żaby wyskakiwały z mojego gardła. Bóg mówił nie tylko do mnie, ale przeze mnie. A jego oddech cuchnął.
Reżyser filmu niemal w całości opiera się na źródłach archiwalnych, przeplatanych animacjami niemieckiego artysty Reinharda Kleista, dobrze wpisującymi się w estetykę obrazu.
Narracja nie jest przerywana wypowiedziami specjalistów. Pojawiają się sami muzycy, choć i wówczas są to dawne nagrania.
Nie powinno to dziwić, gdyż zarówno Pew jak i Howards, będący trzonem zespołu, już nie żyją. Pomysł White’a na opowiedzenie historii The Birthday Party okazuje się skuteczny – przenosi nas bowiem prosto do świata, który już przeminął. I na tyle, na ile jest to możliwe dzięki taśmie filmowej, pozwala poczuć energię tamtych czasów oraz emocje i sprzeczności, które napędzały zespół, prowadząc go też do niechybnej destrukcji.
W 1982 r. grupa postanowiła przenieść się do Berlina. Nie tylko było w nim taniej, a heroiny pod dostatkiem, ale też inaczej wyglądała alternatywna scena muzyczna. Kapela trafiła do Niemiec niedługo przed upadkiem muru berlińskiego. Nick Cave w wywiadzie dla El Pais wspominał:
– To był absolutny przywilej być tam w tamtym czasie. Nasz wariant la belle époque, ale mroczniejszy i bardziej podziemny. Każdy był tam wtedy jakimś artystą. Dzieliliśmy się hojnie pomysłami, pijąc w tych samych barach, non-stop. A wszystko napędzane silną amfetaminą. To było niepowtarzalne: chaotyczne, ale kreatywne. Do przetrwania tylko raz w życiu.
Po dwóch berlińskich latach The Birthday Party się rozpadło, w czym spory udział miał konflikt między Cave’em a Howardem. Wokół tamtych wydarzeń do dziś pozostało sporo niejasności. Cave wielokrotnie był zresztą oskarżany przez muzycznych partnerów o żerowanie na współpracownikach i porzucanie ich, gdy dostał już to, czego potrzebował. Niezależnie od tego, ile jest w tym prawdy, po rozwiązaniu zespołu Cave zaczął kolejny etap artystycznej drogi. Dziś jest nie tylko ikoną, ale też niemalże instytucją.
Jednak dokument Iana White’a bada sprzeczności leżące u podstaw twórczości The Birthday Party, unikając koncentrowania się na Nicku Cave’ie.
W tym zespole każdy był równie ważny. I choć Cave odegrał znaczącą rolę, za kształt drogi twórczej odpowiadali równie mocno pozostali członkowie kapeli. Nie jest to więc historia o geniuszu, któremu przytrafiło się grać w młodzieńczym zespole. Jest to opowieść o energii i niewiarygodnym splocie zdarzeń, które The Birthday Party potrafiło stworzyć i wykorzystać. Nawet jeżeli od początku istnienia skazane było na samozniszczenie.
„The Birthday Party: Bunt w niebie”, reż. Ian White, w wybranych kinach (w tym Multikina, Cinema City i Helios) w weekend 20-22 września
Koncerty Nick Cave and The Bad Seeds odbędą się w Łodzi (10.10) i Krakowie (11.10), a bilety – pojedyncze wciąż są jeszcze w sprzedaży – możecie kupić na stronie Ebilet.pl