“Najskrytsza pamięć ludzi”, “W cieniu Gran Sasso” i “Sopoty”. Recenzujemy nowości wydawnicze
Mohamed Mbougar Sarr
Najskrytsza pamięć ludzi
Wydawnictwo Cyranka, 2022
Mohamed Mbougar Saar, Francuz senegalskiego pochodzenia, tworzy skomplikowaną intrygę od pierwszych stron książki, za którą w 2021 roku dostał Nagrodę Goncourtów. Jego sugestywna, gęsta proza działa jak lep: nie sposób się od niej oderwać. I choć głównym wątkiem powieści jest poszukiwanie przez młodego Senegalczyka zaginionego pisarza Elimane’a, Najskrytsza pamięć ludzi aż puchnie od znaczeń i poruszanych tematów.
Elimane jest postacią na wskroś tajemniczą. Jego debiut sprzed kilku dekad okrzyknięto we Francji literackim wydarzeniem, a powieść uznano za genialną. Pisarz szybko zostaje jednak strącony z piedestału: w jego dziele francuscy intelektualiści dopatrują się plagiatu. Wybucha skandal, książka zostaje wycofana ze sprzedaży, a jej autor znika. Powieść staje się niemal zapomniana – o jej istnieniu wie tylko garstka osób. Gdy po latach trafia w ręce bohatera Najskrytszej pamięci ludzi, ten postanawia dowiedzieć, co stało się z zapomnianym pisarzem.
Próby opowiedzenia akcji tej książki niechybnie kończą się jednak jej spłyceniem.
Szkatułkowa konstrukcja, którą zbudował Saar, jest podporą dla piętrzących się znaczeń i symboli, tworząc labirynt słów, hipotez, narracji i punktów widzenia. Powieści w zasadzie nie da się streścić. Podobnie jak nie da się do końca uchwycić ciężkiej, balansującej na granicy baśni i horroru, mitu i opowieści, snu i jawy atmosfery sączącej się z kart tej książki.
I choć chwilami Najskrytsza pamięć ludzi próbuje zmieścić w sobie zbyt wiele, uginając się pod barokowym ciężarem, francuskiemu pisarzowi udało się stworzyć przekonującą i wciągającą opowieść o przeznaczeniu, przeszłości wpływającej na teraźniejszość, języku, seksie, literaturze i czarnej magii. W trakcie lektury poszukiwanie odpowiedzi na to, czy Elimane jest duchem, mordercą czy genialnym pisarzem i czy w ogóle istniał, przestają być najważniejsze. To książka do wielokrotnego czytania, odkrywająca wciąż to nowe znaczenia, czemu sprzyja wybitny przekład Jacka Giszczaka.
Piotr Kępiński
W cieniu Gran Sasso. Historie z Abruzji
Wydawnictwo Czarne, 2023
Położona na uboczu, pozbawiona ikonicznych zabytków, górzysta, wcale nie najpiękniejsza Abruzja przyciągnęła uwagą Piotra Kępińskiego na tyle, że zdecydował dzielić życie między Rzym i leżące sto trzydzieści kilometrów od niego abruzyjskie Collelongo. O wybranej, drugiej ojczyźnie napisał teraz książkę.
Włochy, owszem, zdają się być już opisane niemal z każdej strony, w rzeczywistości jednak większość publikacji wciąż skupia się na najbardziej znanych regionach i miastach. Abruzja uwadze Polaków nadal ucieka. I to do tego stopnia, że zapewne niemała grupka osób przed lekturą książki Kępińskiego zerknęła na mapę, by upewnić się, o jakiej części Półwyspu Apenińskiego będzie właściwie czytać.
Ta niewiedza nie powinna dziwić. Do lat 50. Abruzja była jednym z biedniejszych regionów Włoch. W historii nie odgrywała istotnej roli, więc poszczególne miasta nie zdołały zapisać się w naszej pamięci. Próżno szukać tam ikonicznych miejsc rozpoznawalnych w każdym zakątku globu. Dziś region ma się dobrze i dynamicznie się rozwija. Ale nawet obecnie Pescara czy L’Aquilla bardziej kojarzone są przez studentów i naukowców (w obu miastach działają świetne uniwersytety) niż przez turystów. „Piętnaście lat temu wpadłem tutaj po raz pierwszy, zaledwie na kilka dni. I nie od razu zdecydowałem się zostać na dłużej. Bo Abruzja wymaga namysłu. Najpierw trzeba ją posmakować i rozważyć” – wyjaśnia autor książki.
W swojej książce z uwagą, ale też sporą dozą sympatii maluje obraz tego zakątka Włoch.
W jego pisarstwie widać czas spędzony zarówno na przemierzaniu abruzyjskich dróg i miejscowości, jak i na poznawaniu związanych z regionem gazet, książek i filmów. Kępińskiemu udało się wtopić we włoski krajobraz, zjednać społeczność, przeprowadzić dziesiątki rozmów. Pisarz ma przy tym oko do detali. Zauważa rzeczy z pozoru marginalne, jak cukierki confetti czy dawne rybackie maszyny, i potrafi wokół nich utkać opowieść dającą szersze spojrzenie na otaczający nas świat. Nie ma chyba drugiej na polskim rynku pozycji, która z taką dbałością o szczegóły przybliża ten region Włoch.
Równocześnie jednak Kępiński trzyma się gdzieś w tle, nie wykorzystując do końca pozycji osoby, która dogłębnie zna opisywaną przez siebie rzeczywistości. Tej książce bliżej do eseistyki niż do reportażu, czy literatury podróżniczej. Warsztatowa decyzja o zminimalizowaniu swojej obecności dziwi o tyle, że Kępiński we wszystkich miejscach przewijających się przez książkę był. Ich opis, oparty na własnych doświadczeniach i wrażeniach dodałby erudycyjnemu ładunkowi tej pozycji lekkości i plastyczności. Sprawiłby, że Abruzja wciągałaby jeszcze bardziej.
Tomasz Słomczyński
Sopoty
Wydawnictwo Czarne, 2023
Książka Tomasza Słomczyńskiego udowadnia, jak duży potencjał mają opowieści snute nie przez reporterów lub pisarzy, którzy przyjechali w dane w poszukiwaniu historii, lecz przez mieszkańców i rezydentów. Pisarz wychował się w Sopocie, spędził w nim młodość i sporą część życia. I choć dziś w nadbałtyckim kurorcie nie mieszka, wciąż zna kontekst, w jakim to miasto funkcjonuje. W poszukiwaniu historii nie musi zaglądać za kulisy miejskiego życia, bo są ona dla niego równie oczywiste, co główna scena. Tak głębokie poznanie, ale też instynktowne odczuwanie danego miejsca, możliwe jest jedynie, gdy spędziło się w nim całe lata.
Sopoty są próbą ukazania jednej z najsłynniejszych polskich miejscowości w szerszym kontekście.
Jest w tej historii spora dawka nostalgii, która pojawia się niemal zawsze, gdy mówimy o miejscach naszego dzieciństwa i młodości. Wzmacnia ją fakt, że Sopot w ciągu ostatnich trzydziestu lat zmienił się diametralnie. Nie zawsze te zmiany dodawały mu uroku. Kurort cierpi dziś na przypadłość typową dla wielu turystycznych miejsc na świecie. Mierzy się z postępującą gentryfikacją, absurdalnymi cenami, fasadowością. Słomczyński, mimo całej sympatii dla kurortu, nie unika tych kwestii, nie wahając się stawiać trudnych pytań o jego przyszłość.
Jest tu sporo historii, obrazów miejsc, które niekoniecznie już istnieją, postaci artystów i ekscentryków, którzy kilka dekad temu tworzyli charakter miasta. Przede wszystkim Słomczyński krąży jednak wokół punktów, które dla osób z zewnątrz są zazwyczaj nieznane. Omija więc – lub co najwyżej pojawia się przelotnie – na słynnym Monciaku, molo czy plaży. Zagląda natomiast na zupełnie prozaiczny stadion leśny, który jednak dla całego pokolenia sopocian był miejscem spotkań, randek i snucia planów na przyszłość. Wędruje po trójmiejskim lesie przytulonym do Górnego Sopotu. To przestrzeń, do której turyści praktycznie w ogóle nie trafiają. Przygląda się zaułkom i budynkom, kryjącym w sobie zawiłe historie. I choć Sopoty napisane są dość oszczędnym, prostym stylem, nie tworząc głębokiej literackiej przestrzeni, dają możliwość poznania tego miasta na zupełnie nowym unikalnym poziomie.